środa, 7 maja 2014

Rozdział 13






"Cały czas prześladuje mnie myśl, że zostanę sama, że nie będę miała nikogo prócz siebie. Kiedy bliska ci osoba walczy ze śmiercią, czujesz się, jakbyś cały czas próbował uciec przed nieuniknionym. Strach, ból, niepewność. To wszystko wiąże się z cierpieniem. Całe moje życie to jedno wielkie bagno, z którego nie jestem w stanie wyjść. Uwięziona we własnym umyśle. Tak bym opisała moja obecną sytuację.

Boję się... Cholernie się boję!

Każdy z nas ma kogoś bliskiego. Kogoś, za kogo by oddał życie i nie dopuścił do tego, aby tej drugiej osobie stała się krzywda. Myśl o straceniu bliskiej ci osoby jest bolesna.

Proszę nie! NIE!

Niech ona żyje. Niech żyje. Jeśli ona ma umrzeć wolałabym, abym to była ja. To ja zasługuję na śmierć. To ja jestem tym człowiekiem, który nie korzysta z życia, tylko użala się nad sobą. Po co mam żyć, skoro nie jestem w stanie wykorzystać tego, co daje mi los. To ja powinnam teraz umierać.

Jeśli ona umrze, umrze z nią część mojej nic niewartej duszy i serca.

Żyj i nie patrz za siebie...Żyj proszę żyj!"








NIE!!!

Kurwa dlaczego?! Dlaczego... Dlaczego?! Powtarzam to samo pytanie w kółko i kółko. Serce bije mi jak oszalałe, ponieważ nie wiem, czego powinnam się spodziewać. Przez mój umysł przemyka najstraszniejsza myśl. NIE!, krzyczę w duchu.

Wbiegam do dużego, pełnego ludzi holu szpitalnego. Podbiegam do recepcji i ledwo co jestem w stanie wypowiedzieć jakiekolwiek słowa. Patrzę na starszą panią w recepcji i próbuję wydusić z siebie jakieś słowo.

- Grace... Gdzie jest Grace? - mówię bez tchu, pielęgniarka patrzy się na mnie z niezrozumiałą miną.

- Spokojnie, uspokój się - mówi łagodnie, tak jak do rannego zwierzęcia.

- Grace Evans. Gdzie leży? - pytam ponownie, opanowując łzy.

- Jesteś z jej rodziny?... - pielęgniarka chciała jeszcze coś dodać, ale jej przerwałam.

- Tak jestem, gdzie ona jest? - cała się trzęsę.

- Sala numer 40 na 3 piętrze - odpowiada w końcu kobieta o ciemnoniebieskich oczach i blond włosach.

Szybko podbiegam do windy i przyciskam guzik przywołujący, jednak winda nie zjeżdża.

Biegnę do schodów i szybko wspinam się po każdym schodku. Podczas szaleńczego biegu przypominam sobie słowa ojca Grace, który poinformował mnie co się stało. To były takie słowa: Grace miała wypadek, leży w szpitalu i...

Reszty nie pamiętam ponieważ urwał mi się film. Kiedy się obudziłam, szybko wybiegłam z domu. Słyszałam, jak moja mama za mną woła, ale nie słuchałam jej, tylko biegłam przed siebie. Biegłam, aby uciec, ale wiedziałam, że tak się nie da. Dobiegłam jak najszybciej do szpitala, w którym leżała Grace, ponieważ chciałam jak najszybciej ją zobaczyć.

Wbiegam na duży, biały korytarz. Wszędzie świecą się światła. Na końcu jasnego korytarza dostrzegłam ojca Grace. Mężczyzna mnie zauważa. Dostrzegam w jego wzroku ból, żal i coś, co mnie zaskakuje. Jest strasznie wkurzony. Z jego wyrazu twarzy można wyczytać, że jest zły, bardzo zły. Nie wiem, może jest zły na siebie, że nie był w stanie uchronić swojej córki przed niebezpieczeństwem.

Podbiegam do mężczyzny, zatrzymując się tuż przed nim. Patrząc na jego twarz zauważam, że płaczę.

- Gdzie ona jest? - pytam.

- Tam - ojciec Grace pokazuje lekkim skinieniem głowy przed siebie.

 W jednym słowie wyczuwam wiele bólu, żalu i udręki.

Odwracam się szybko na pięcie. Koło szpitalnego łóżka mojej przyjaciółki stoi kilka lekarzy z pielęgniarkami. Jest podpięta do masy różnych ustrojstw. Do moich oczu napływają łzy, które po chwili spływają po moich policzkach.

Nie, to niemożliwe. Dalej w to nie wierzę. Odwracam się do ojca Grace i patrzę na niego z bólem. Widok Grace na łóżku szpitalnym sprawia mi tyle cierpienia. Myśl, że może jej coś się stać przyprawia mnie o mdłości. Krzyczę w środku z bólu.

- Co się stało? - pytam szlochając. Ciężko mi cokolwiek mówić.

- Kiedy mama Grace odwoziła ją do szkoły pijany kierowca wjechał na ich pas i zderzył się z autem mojej byłej żony... - przerywa na moment i widzę, że powstrzymuje się od płaczu.

- Gdzie jest mama Grace? - pytam zaniepokojona.

- Jedynie Grace przeżyła... Moja była żona nie miała tyle szczęścia... - przerywa, dusząc w sobie łzy. Po tych słowach nie jest już w stanie dusić w sobie bólu i jego całe cierpienia wypływa na zewnątrz.

Zakrywam obiema rękami usta i próbuję w sobie zdusić krzyk. Chcę też powstrzymać płacz. Odchodzę kawałek i opieram się o ścianę, po czym osuwam się na podłogę. Nie mogę opanować łez.

Co teraz będzie? Co się stanie z Grace? Kto się nią zajmie? Czy ojciec Grace zabierze ją i nigdy więcej się nie spotkamy? Czy ... Nie chcę teraz zadawać sobie pytania, czy Grace przeżyje.

W myślach wznoszę modlitwę do kogoś, o kim do niedawna nie pamiętałam. Wznoszę modlitwę do kogoś, kto w tej chwili może pomóc Grace.

Boże, proszę, niech Grace przeżyje. Błagam Cię. niech ona żyje. NIECH ŻYJE!

 Tyle jeszcze ma do zobaczenia, do odkrycia... Błagam Cię... BŁAGAM!

Wykrzykuję tę modlitwę w myślach, wznosząc ręce i wzrok ku górze.

- Rose... - to ten głos.

Co on tu robi? Skąd wiedział, gdzie mnie szukać?

- Harry - szepczę przez łzy, nieświadoma tego, że chłopak stoi koło mnie i bierze mnie w swoje ramiona, podnosząc z zimnej posadzki.

- Rose, proszę nie płacz, wszystko będzie dobrze - mruczy w moje włosy, ściskając mnie mocno i gładząc po plecach.

Co on tu robi?, powtarzam to samo pytanie. Skąd wiedział gdzie mnie szukać?

- Twoja mama się o ciebie martwiła, nie wiedziała gdzie jesteś i do mnie zadzwoniła - odpowiada na niezadane przeze mnie pytanie.

To wszystko tak szybko się dzieje, tyle się wydarzyło. Myślałam, że wszystko się układa, że jestem na dobrej drodze do szczęścia, jednak to nie jest mi pisane. Wybucham jeszcze większym szlochem.

Harry ściska mnie tak mocno, że nie jestem w stanie się ruszyć. Czuję, że moje kolana uginają się pode mną. Gdyby nie mój Zielonooki, upadłabym w przepaść rozpaczy, w której stronę właśnie podążam.


***

Cierpienie... To uczucie, które towarzyszy mi odkąd pamiętam... To uczucie jest nieodłączną częścią mnie. Ciągłe problemy, ciągłe zawody, ciągłe uciekanie przed tym, co nieuniknione, czyli cierpieniem.

To już dwa tygodnie od wypadku Grace. Nie jestem w stanie pogodzić się z tym, co się stało.

Ciągła niepewność, strach... Nie daję sobie z tym wszystkim rady. Nie potrafię normalnie funkcjonować.

Każdy dzień wygląda tak samo. Przychodzę ze szkoły, jadę do szpitala i siedzę tam, dopóki moja mama po mnie nie przyjedzie.

Każdy mówi "wszystko będzie dobrze", " nie masz się czym przejmować", a ja zawsze mam ochotę wykrzyczeć tym wszystkim ludziom w twarz, że nic nie będzie dobrze!

Cały czas mam nadzieję, że Grace się obudzi, ale minęło już tyle czasu...

Widok mojej przyjaciółki na łóżku szpitalnym powoduje, że to ja wolałabym na nim leżeć i umierać, ponieważ Grace na to nie zasłużyła. Powinna żyć i cieszyć się każdą minutą swojego istnienia.

Każdego dnia, gdy siedzę obok łóżka Grace, zamykam oczy i wspominam sobie jej radosną twarz... Zarumienione policzki, pełne życia oczy, w których tańczyły iskierki szczęścia. Ale za każdym razem kiedy unoszę powieki ku górze, moim oczom ukazuje się blada twarz, pozbawiona emocji postać. Ten widok sprawia tyle cierpienia, tyle przeszywającego bólu, że nie jestem w stanie wytrzymać i z moich oczu płyną mimowolnie łzy.



***

- Rose, zjesz coś? - do pokoju, w którym tępo wpatrywałam się w ścianę wchodzi moja mama.

- Nic nie chcę - odpowiadam bez zastanowienia.

- Rose, jest już późno idź spać, jesteś pewnie zmęczona - dalej ciągnie, robiąc krok w moim kierunku.

- Proszę, wyjdź - odpowiadam chłodno, nie patrząc w jej stronę.

Kobieta bez słowa wychodzi z mojego pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Siedzę jeszcze chwile w bezruchu, po czym szybko odwracam wzrok od pustej ściany i kieruję go w stronę okna.

Ciemność... Rozświetlone gwiazdami niebo. Do mojej głowy napływa milion myśli... Tyle pytań, na które nie znałam odpowiedzi. Ktoś mógłby powiedzieć, że nawet nie próbuję na te wszystkie pytania znaleźć odpowiedzi, jednak było inaczej. Codziennie myślałam dlaczego w moim życiu jest tyle przykrych wydarzeń, dlaczego to mi się wszystko przytrafia. Dlaczego nie mogę być szczęśliwa, dlaczego nie mogę po prostu żyć z dnia na dzień i nie zastanawiać się co będzie jutro... Nie potrafię cieszyć się życiem. Kurwa, dlaczego to wszystko jest takie trudne? Dlaczego ciągle próbuję znaleźć szczęście?... Może bycie szczęśliwym nie jest mi pisane. Może powinnam się pogodzić z tym faktem, że do końca życia będę tkwić w tym bagnie i nigdy z niego nie wyjdę.
Ale teraz nasuwa mi się pytanie... Czy ja w ogóle się staram iść na przód? Czy tylko rozpamiętuję przeszłość i myślę ''co by było gdyby...''. Życie na tym nie polega, aby ciągle się zamartwiać wszystkim, co nas otacza... Ciągły strach przed utratą kochanej ci osoby jest okropnym uczuciem, które czasami rozdziera cię od środka. Powoduje, że nie jesteś w stanie normalnie oddychać, ściska cię w piersi i nie pozwala odetchnąć, nie daje ci spokoju, tylko ciągle towarzyszy ci, przypominając, że nie uciekniesz przed przeznaczeniem. Prędzej czy później i tak spotka cię to, co jest ci pisane. To los decyduje kogo spotykamy na naszej drodze... Często jest tak, że napotykamy ludzi, którzy są dla nas tylko próbą. 

Chcę być szczęśliwa... Tylko tyle pragnę od tego popieprzonego życia. Czy to tak wiele?!

Zamykam oczy, ponieważ czuję że za chwilę po moich policzkach popłyną łzy. W ciemności swojego umysłu dostrzegam piękny uśmiech, który powoli rozświetla ciemność. Widzę cudowne, błyszczące się oczy, rozpalone miłością i szczęściem. Jeszcze więcej światła wkrada się do mojego umysłu i ukazuje idealne rysy twarzy, które sprawiają, że za każdym razem się uśmiecham. Jednak nawet twarz ukochanej mi osoby nie jest w stanie do końca rozświetlić mojego umysłu pogrążonego w mroku.

Mój Zielonooki...

Z mojego zadumania wyrywa mnie dźwięk przychodzącej wiadomości. Niechętnie podchodzę do biurka. Ocieram policzki mokre od łez i biorę iPhone'a do ręki.


Harry:

 Wszystko w porządku? x


Rose:

Wszystko jest dobrze :)



Kiedy piszę te słowa, po moich policzkach spływają łzy...Zaczynam się trząść, po czym zatykam jedną dłonią usta, ponieważ nie chcę krzyknąć z bólu, który się we mnie nazbierał.

Nagle mój telefon zaczyna dzwonić. Na wyświetlaczu ukazuje się numer Harry'ego. Szybko uspokajam się i odbieram.

- Halo - mówię cicho.

- Kochanie, proszę nie płacz i otwórz mi okno - odwracam się na pięcie w stronę okna.

Stoi w świetle księżyca. Na jego twarzy maluje się troska i cierpienie. Wygląda to tak, jakby widok moich łez sprawiał mu ogromny ból.

Niepewnym krokiem podchodzę do drzwi balkonowych i delikatnym ruchem otwieram je.

- Co ty tu robisz? - pytam cicho.

- Jestem... I chcę być zawsze. Na zawsze... - jego głos jest miękki i aksamitny.

  - Harry - przerywam, ponieważ nie mogę z siebie wydusić normalnego słowa.

 Chłopak, nie czekając długo ujmuje mnie w swoje ramiona i mocno przytula.

Chcę pokazać, że jestem twarda... Chcę pokazać mu, że radzę sobie z tym wszystkim, ale nie potrafię. Nie jestem w stanie pokazać tego, że jestem silna.... Jestem tylko zwykłym człowiekiem, który ma już wszystkiego dość.

Tak, miałam dość tego wszystkiego! Dość ciągłego udawania, że wszystko jest dobrze, że jestem szczęśliwa, że chce mi się żyć... Wcale tak nie jest!

Całe to bagno, w którym tkwię przytłacza mnie i nie wiem, co mam z tym zrobić....

Codziennie wstając z łóżka dociera do mnie, że czeka mnie kolejny dzień, który przyniesie nowe problemy, nowe zmartwienia. Wiem, że nie tylko ja mam masę problemów, ale odkąd pamiętam życie mnie nie oszczędzało. Nie wiem dlaczego ciągle żyłam i funkcjonowałam na tym popieprzonym, zasranym świecie.

Chcę to wszystko już skończyć... Nie mam już siły... NIE DAJĘ RADY!

Leżąc w objęciach mojego Zielonookiego czuję się beztrosko... Czuję się bezpiecznie, zapominałam o wszystkim. W pewnym momencie poczułam się winna, że Harry'ego może omijać wiele wspaniałych chwil czy imprezy i spotkania z kumplami.

Nie wiem, może powinnam to wszystko zakończyć? Może gdybym zakończyła to, co się dzieje między nami, Harry byłby szczęśliwszy?

 Ironią jest to, że kochając można poświęcić się i odejść od tej osoby tylko dlatego, że nie chcesz jej ''ranić'', nie chcesz być dla niej ciężarem. Chciałam wybrać mniejsze zło. Odejść i nie patrzeć za siebie. Teraz pytanie, czy byłabym w stanie zrobić to Harry'emu?

Ale przecież będąc ze mną ciągle będzie musiał się zmagać z moją nienormalną psychiką! Nienawidzę się za to, że nie odtrąciłam go tak, jak innych. To była chwila słabości i pozwoliłam mu na to, aby się do mnie zbliżył.

  - Harry... - waham się.

- Słucham?

Leżąc na moim łóżku, oparta o klatkę piersiową Styles'a unoszę się i patrzę prosto w jego piękne zielone oczy.

- Czy byłbyś w stanie odejść od ukochanej osoby tylko dlatego, że nie jesteś w stanie dać jej tego szczęścia, na które zasługuje? - pytam niepewnie.

Zielonooki delikatnie się uśmiecha i unosi moją dłoń, po czym muska mój policzek.

- Rose... - przerywa i zamyka oczy przy czym delikatnie się uśmiecha. - Wiedz jedno... Dla ukochanej osoby można zrobić wszystko i gdybym ja był przyczyną cierpienia mojej ukochanej bez zastanowienia odszedłbym.

- Więc gdybym ja sprawiała ci cierpienie, nie zatrzymywałbyś mnie, gdybym chciała odejść? - patrzę na twarz Styles'a i doskonale widzę, że chłopak blednie.

- Rose... - przełyka ślinę. - Jedyne co mi dajesz, to szczęście... Rozumiesz? - mówi stanowczo. - Nawet gdybyś chciała odejść, walczyłbym o to, abyś została... Zawsze bym walczył.

- Rozumiem... - odrzekam.

Mój ukochany przygląda mi się badawczo, po czym przybliża się do mnie i namiętnie mnie całuje. Jego pocałunek jest pełen słodkiej rozkoszy i bólu. Zatracam się w tej rozkoszy i przestaję myśleć o tym, co było, co jest i co będzie.



***

- Gracy... - zamykam oczy. - Wiem, że mnie słyszysz..... Błagam cię, jesteś silna, zawsze byłaś tą, która zaczynała z radością dzień, to ty byłaś radosna za nas dwie. Nie wiem, często mnie to denerwowało, że zawsze jesteś tak bardzo pozytywnie nastawiona. Śmieszne jest to, że kiedyś mnie to wkurzało, a teraz za tym tęsknię.

Spuszczam wzrok na dłoń Gracy i ujmuję ją w swoją. Po moich policzkach zaczynają płynąć łzy.

Codziennie modlę się o to, żeby się obudziła, ale do tej pory moje modlitwy nie zostały wysłuchane. Niby dlaczego miałyby być, skoro byłam zagubiona dziewczyną?

Błagam, codziennie błagam o to, aby wyszła z tego cało, ale jak na chwilę obecną ten ktoś, co zwie się ''Najwyższym'' ma moje modlitwy w DUPIE! Przyzwyczaiłam się, że nic mi nie wychodzi, że zawsze dostaję po tyłku, ale chcę, żeby chociaż ten jeden raz coś mi się, do cholery, udało.

- Grace, proszę, musisz się obudzić... Musisz! - mówię głośniej.

Ciągle trzymam dłoń mojej przyjaciółki, która jest taka bezwładna. Zamykam oczy, a po moich policzkach znów zaczynają płynąć łzy. Nagle czuję delikatny uścisk mojej dłoni. Szybko otwieram zapłakane oczy i patrzę na Grace.

- Cześć Rose... - mówi wątłym głosem.

- Grace, obudziłaś się! - nie mogę w to uwierzyć.

- Rose, przestań - twarz Grace poważnieje, znika z niej uśmiech.

- Ale o co ci chodzi? - pytam zdezorientowana.

- To już koniec, nic się nie da zrobić. Nie walcz z tym, co za niedługo nadejdzie... Ja umieram, musisz się z tym pogodzić i żyć dalej - mówi surowym tonem głosu.

- NIE!

- Rose, uspokój się, wszystko będzie dobrze... Musisz się tylko z tym pogodzić - ton głosu Grace łagodnieje.

- NIE!


  Budzę się... Rozglądam się po sali i spoglądam na moją w dalszym ciągu nieprzytomną przyjaciółkę. To tylko sen, który przerodził się w koszmar. Dlaczego przyśniła mi się Grace i dlaczego mówiła, że powinnam odpuścić? Nie mam pojęcia, ale nie mam zamiaru nad tym się zastanawiać, ponieważ nie ma takiej opcji, że dam sobie spokój i przestanę walczyć.

- Rose - do sali wchodzi ojciec Gracy.

Mężczyzna wygląda na zdruzgotanego, jakby przed chwilą dowiedział się o najgorszej wiadomości w swoim życiu. W jego oczach kryje się ból i krzyk cierpienia.

- Co się stało? - pytam zaniepokojona, a mężczyzna patrzy mi głęboko w oczy. Zbiera się na coś, wygląda jakby chciał mi coś powiedzieć i raczej nie będzie to miła wiadomość.

 - To już koniec - mówi, a po jego policzku spływa pojedyncza łza.

- Nie... - odpowiadam. Do moich oczu również napływają łzy, po czym spływają policzkach. - Nie!

Wstaję szybko ze stołka i wybiegam z sali. Chcę uciec, uciec od tego, co za chwile będzie miało miejsce.

Wybiegam na korytarz...

- Rose, co się stało? - zatrzymuję się przed Harrym.

- Ona się nie obudzi! Rozumiesz to?! - krzyczę na głos.

- Rose... - Zielonooki chce coś powiedzieć, ale mu przerywam.

- Nic nie mów... Twoje słowa nic nie znaczą w tym momencie... Nie mów, że ci przykro, bo to nie ma już żadnego znaczenia. Nic już nie ma znaczenia.

Po tych słowach wybiegam przed budynek i biegnę przed siebie, aby zapomnieć i uciec.

Ludzie zawsze odchodzą i pozostawiają cię samotnym... 



***
Przepraszam, że tak długo mnie nie było !!! :* 
Ale w moim życiu trochę się pozmieniało... ;(
Nie ważne...
W końcu zdobyłam się na to aby dokończyć ten rozdział.
Nie jest idealny itd, ale postanowiłam go opublikować :D
Dziękuję mojej koleżance (już Ty wiesz za co) hahah xd

Więc na koniec życzę miłego czytania :*
Jeśli spodoba Ci się rozdział PROSZĘ BŁAGAM pozostaw po sobie ślad :*

CIUMKI POZDRAWIAM ROSE xoxoxoxoxox